Gocha Pawlak zrealizowała projekt "Warszawa dla początkujących" - cykl spotkań w siedzibach
warszawskich instytucji kulturalnych, dla osób, które przyjechały do stolicy na studia i czują się
w tym mieście zagubione. Za jej działania miesięcznik Aktivist przyznał jej nagrodę "Aktivistka
miesiąca".
Dlaczego, Twoim zdaniem, warto w ogóle realizować projekty społeczne? Poświęcać czas, siłę,
energię?
Przede wszystkim, kiedy realizujemy takie projekty widzimy, że mamy bezpośredni wpływ na świat
wokół nas, że dzięki nam coś się zmienia. Takie poczucie, że można zmienić świat, choćby jego mały
fragment, było dla mnie bardzo ważne.
Sama mam bardzo dużo znajomych, którzy nie mogli się odnaleźć w stolicy. Świetne było to, że
mogłam jakoś wpłynąć na ich sytuację i że to właśnie dzięki moim działaniom mogli zacząć się
angażować w życie Warszawy.
Kolejną zaletą jest to, że można nauczyć się bardzo wielu rzeczy, o których nie dowiemy się na
studiach, a które okazują się bardzo przydatne.
A Ty? Czego się nauczyłaś w trakcie realizacji swojego projektu?
Przede wszystkim - planowania i organizowania, tworzenia harmonogramów, organizowania spotkań
od samego początku. Tutaj okazało się, że praca nad spotkaniami jest zupełnie inna, niż sobie to
na początku wyobrażałam. Trzeba zadbać o mnóstwo rzeczy, których potem nie widać i wykonać
ogromną pracę, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Nauczyłam się też wszystkich rzeczy związanych z promocją. Tego, jak nagłaśniać, gdzie informować,
jak kontaktować się z przedstawicielami mediów, żeby to było skuteczne. Oprócz tego - kontaktów z
ludźmi. Jak skutecznie informować, jak ich przekonać do własnych działań.
Twój projekt w zasadzie opierał się na spotkaniach. Gdyby ktoś chciał zorganizować podobne
spotkanie we własnej miejscowości - w lokalnym teatrze, albo siedzibie jakiegoś medium - to co
byś mu doradziła?
Przede wszystkim, niech taka osoba zastanowi się, czego oczekuje. Wbrew pozorom, to wcale nie
jest takie proste. Czasami wydaje się, że mamy jasną wizję, ale ja radzę wszystko sobie dokładnie
rozpisać. Zwłaszcza to, czego oczekujemy od osób, które będą prowadziły takie spotkanie. W
przeciwnym wypadku, jeśli wszystkiego szczegółowo nie zaplanujemy i nie przekażemy naszej wizji
osobie prowadzącej spotkanie - może się ono potoczyć zupełnie inaczej, niż byśmy chcieli.
Poza tym, jeśli chodzi o ustalanie terminów, to warto i w tej kwestii wiedzieć, czego się chce, czyli
od razu samemu proponować datę, godzinę, sposób przebiegu spotkania. Zdecydowanie lepiej jest
samemu wyjść z inicjatywą.
Zawsze też warto konsultować swoje działania z innymi osobami. Czasami wydaje nam się, że trzy -
cztery spotkania w ciągu jednego dnia to nie jest wiele, damy radę. Tymczasem okazuje się, że ludzie
mogą mieć zupełnie inne potrzeby i możliwości. Warto się dowiedzieć, co interesuje innych, nie tylko
nas.
Ty właściwie wykonałaś całą tę pracę sama.
Tak, z małą pomocą mojej koleżanki, która zamieszczała informacje w Internecie. Pracy było
rzeczywiście sporo, ale wszystko jest kwestią odpowiedniego planowania. Jeżeli nie zostawimy
wszystkiego na ostatni moment, tylko rozłożymy sobie pracę na poszczególne etapy - to da się to
wszystko pogodzić.
Były jakieś trudne momenty?
Tak. To są właśnie takie rzeczy, których nie można zaplanować. Wracam do domu i widzę, że czeka
na mnie 30 maili, na które trzeba odpisać. Mimo że realizowanie projektu jest fajne, to jednak
w pewnym momencie może stać się nużące. W moim przypadku ważne było, żeby przekazać jak
największą ilość informacji na początku, żeby potem ludzie nie musieli dopytywać się ciągle o jakieś
szczegóły.
Wykonałaś mnóstwo pracy sama, ale też wciągnęłaś dużo osób do współpracy. Wszystkie te
instytucje, w których odbywały się spotkania, stały się Twoimi partnerami. Jak przekonać ludzi do
współpracy, a już zwłaszcza - tak dużą ich liczbę?
Przede wszystkim - informować. Mówić o tym, jakie są cele, co jest ważne nie tylko dla mnie, ale też
jakie im to daje możliwości. Sama widzę, jak uczestnicy mojego projektu realizują się teraz w Radiu
Kampus, czy organizacjach pozarządowych. Chodzi więc o to, żeby położyć nacisk na to, co mogą
osiągnąć ludzie we współpracy z nami.
Oczywiście, jest różnie. Czasami, organizacje, które wydawały się bardzo mało otwarte na tego typu
inicjatywy, okazywały się entuzjastycznie nastawione. Z kolei inne, które traktowałam jako pewniaki -
odpadały, bo ich przedstawiciele twierdzili na przykład, że nie mają na takie rzeczy czasu.
Ważna jest wytrwałość. Czasami wystarczyły trzy maile, żeby wszystko dogadać, innym razem
musiałam wydzwaniać tygodniami.
Czyli nie miałaś takiego jednego scenariusza postępowania? Że najpierw maile, potem telefon?
To zależy. Znałam część przedstawicieli tych instytucji, w których organizowałam spotkania, dlatego
wtedy kontakt z nimi był łatwiejszy.
Zazwyczaj jednak pierwszym etapem rzeczywiście były maile. Moja rada tutaj jest taka, żeby zacząć
z tym dużo wcześniej. Ja zaczęłam w sierpniu, mimo że wypady odbywały się w październiku i
listopadzie a i tak czasem okazywało się, że jest to za późno, dlatego że na przykład nikt nie sprawdzał
ogólnej skrzynki mailowej.
Dlatego też nie warto się zrażać i potem trzeba do takich instytucji zadzwonić.
Za swój projekt dostałaś nagrodę "Aktivistka miesiąca" - więc na pewno jesteś zadowolona ze
swojego projektu?
Oczywiście! To, że na bieżąco widziałam efekty swoich działań, kiedy docierały do mnie sygnały, że
poszczególne osoby zaangażowały się w pracę odwiedzanych przez nas instytucji - udowadniało, że
cała ta praca, której nie widać, czemuś służy, że można osiągnąć swój cel.
Wywiad przygotowała Olga Mickiewicz |