Kiedy czytałam raport z badań młodzi i media, zastanawiałam się nad tym, czy uczestnictwo w kulturze cały czas jest jeszcze, tak jak kiedyś, rodzajem święta. Kiedyś kupno nowej płyty czy wyprawa do kina były wydarzeniami - a dziś?
Zdecydowanie już tak nie jest. Zresztą sporo dyskusji toczy się wokół samego pojęcia "uczestnictwo w kulturze". Coraz więcej osób stara się mówić raczej o praktykach kulturowych. "Uczestnictwo w kulturze" sugeruje bowiem, że są dwa odrębne światy - codzienności i kultury, a my możemy do nich wstępować i w nich uczestniczyć. Tymczasem z jednej strony treści kultury są na co dzień obecne w naszym życiu, a z drugiej - młodzi ludzie nie mają już aspiracyjnych postaw wobec kultury. Dla nich ważne jest, żeby mieć jakąś zajawkę - nieważne czy będą to wyścigi Formuły 1, czy teatr.
Trzeba pamiętać, że wszyscy mamy teraz dostęp do nieograniczonej ilości treści. Przeszliśmy od kultury niedoboru do kultury nadmiaru, a to spowodowało upadek kanonu. Możemy sobie radzić bez tradycyjnie rozumianych instytucji kultury.
I chyba bez tradycyjnie rozumianych ekspertów - każdy może nim być na przykład na forum internetowym.
Tak, spłaszczone zostały hierarchie. Trudno powiedzieć jednoznacznie, czy to dobrze, czy źle. Ja sam jednak myślę coraz częściej, że to spłaszczenie hierarchii w internecie nie jest jeszcze tak radykalne, jak nam się kilka lat temu wydawało. Na przykład hasła w Wikipedii teoretycznie może wpisać każdy, wszystko jedno, czy legitymuje się uniwersyteckim tytułem, czy nie ma żadnego wykształcenia. Okazuje się jednak, że Wikipedię w Polsce tworzy góra kilkaset osób. Pośrednicy w przekazywaniu wiedzy i eksperci cały czas są, tylko działają w trochę inny sposób.
Zresztą chyba łatwo wyrastają nowi, którzy wcześniej nie mieli szansy się pojawić. Pamiętam z raportu przykład Anki, miłośniczki filmów Wernera Herzoga, która dotarła do nich w sposób mniej lub bardziej legalny właśnie dzięki sieci.
Prowadzę teraz badania dotyczące piractwa, chociaż my to nazywamy nieformalną ekonomią mediów. Abstrahując od strony prawnej, łatwy dostęp do kultury jest wartością. To dzięki nim tworzą się w sieci społeczności, zafascynowane jakimś tematem, które namaszczają własnych ekspertów.
Z taką sytuacją nie miały do czynienia poprzednie pokolenia, które były przyzwyczajone do treści przywiązanych do konkretnego nośnika. Z jednej płyty winylowej nie można było bezkosztowo stworzyć dziesięciu kopii i w zasadzie za darmo przesłać ich na drugi koniec świata. Dzisiaj nie stanowi to żadnego problemu. Pojawia się więc problem nie dostępu do treści, ale ich selekcji, a to jest zadanie, z którym tradycyjne instytucje eksperckie nie są w stanie się uporać. Treści jest zbyt wiele, a nie można ich dyskredytować. Wracając do Wikipedii - jest ona kapitalnym źródłem wiedzy o popkulturze.
Rzeczywiście, ostatnio czytałam tam o serialu "Dr House" - ktoś, kto stworzył jego opis zwrócił uwagę na takie drobiazgi i relacje pomiędzy różnymi postaciami, których zwykły widz na pewno by nie wyłowił.
No tak, być może pojawiłoby się kiedyś jakieś opracowanie medioznawcze na ten temat...
Po które sięgnęłoby sto osób.
Rzeczywiście, kultura ekspercka jest często ekskluzywna, hermetyczna, zamknięta. Oczywiście nie można też idealizować tych wszystkich oddolnych internetowych inicjatyw. To nie jest tak, że ludzie biorą rzeczy w swoje ręce i za każdym razem wychodzi z tego coś cudownego. Z reguły nie, ale czasami tak i to właśnie z tego powodu jestem wielkim entuzjastą tego, co dzieje się w sieci.
Kultury remiksu też? Znajomy ściągnął kiedyś płytę z internetu - miała to być płyta Gorillaz. Słuchał jej przez kilka tygodni i bardzo mu się podobała, po czym przypadkiem okazało się, że to płyta jakiegoś innego zespołu. Pewnie nigdy by do niej nie dotarł, gdyby nie to, że zrobił to nielegalnie.
Ja też znam podobną historię rosyjskiej grupy, która grała w sposób zbliżony do Radiohead. Przed premierą którejś płyty tego zespołu upowszechniali w sieci swój album, udając wyciek materiału Radiohead. To była skuteczna taktyka, trochę się wypromowali w ten sposób.
Wybitny badacz mediów cyfrowych Lew Manowicz mówił o micie genialnej jednostki, która w pojedynkę tworzy coś absolutnie wyjątkowego. W rzeczywistości to nigdy tak nie działa, autor był zawsze zbiorowy - można powiedzieć, że nawet starożytni Rzymianie remiksowali starożytnych Greków. Oczywiście teraz mamy znacznie bardziej dostępne narzędzia do miksowania treści i ich upubliczniania. Co nie znaczy jednak, że nagle wszyscy wzięli się za robienie sztuki. Tworzy nadal tylko kilka procent społeczeństwa, nie licząc wpisów w portalach społecznościowych. Szkoda, bo wydaje mi się, że jeżeli bierzemy udział w aktywnym przetwarzaniu treści kulturowych, to jesteśmy też lepszymi, bardziej aktywnymi obywatelami, którzy nie tylko konsumują, ale też coś robią.
Wywiad przygotowała Olga Mickiewicz |