Trzeba działać, trzeba zmieniać… o projektach, doświadczeniach i młodzieżowej radzie

– z Michałem Owczarkiem rozmawia Mateusz Konieczny

Michał Owczarek

Mateusz: Dlaczego zacząłeś działać? Co Tobą powodowało? Czy był taki dzień, kiedy powiedziałeś: „zbieram grupę znajomych,  podejmujemy akcję”?
Michał: Nie było takiego mementu. To jest bardzo długi proces, który rozpoczął się, jak przystąpiłem do Młodzieżowej Rady Miasta w Łasku. Wiedziałem, że trzeba działać - akcje, koncerty, spotkania z innymi ludźmi. Ja i moi znajomi mieliśmy potrzebę, żeby robić coś dalej i stworzyliśmy grupę nieformalną. Teraz grupa działa trochę słabiej, ale nadal funkcjonuje.

Mateusz: Ile miałeś lat, kiedy przystąpiłeś do Młodzieżowej Rady?
Michał: 14 lat (druga klasa gimnazjum).

Mateusz: Tyle samo ile ja, kiedy napisałem pierwszy projekt „Wakacje w Krzakach”. Zaczęliśmy działać w tym samym wieku.
Michał: Właściwie ten wiek jest chyba najlepszy, żeby zacząć robić coś dla innych.

Mateusz: Co inspirowało Cię do działania?
Michał: Inspiracje przychodziły nagle, niespodziewanie. Kiedy coś się pojawiło, myślałem, szybko analizowałem jakby to mogło wyglądać. Potem rzucałem pomysł wśród moich znajomych. Działaliśmy bardzo szybko. Zazwyczaj wszystko zaczynało się następnego dnia. Kiedy jechałem na studia, postanowiłem podziękować organizacjom i osobom, które pomagały mojej grupie w przeciągu ostatnich dwóch lat. Wpadłem na pomysł, żeby zorganizować galę połączoną z koncertem. Na przygotowanie miałem niecałe 2 tygodnie. Udało się, chociaż na początku nikt w to nie wierzył. Kiedy dzwoniłem do dyrektorki domu kultury, próbowano przekonać mnie, że 2 tygodnie to za mało czasu, ale i tak zarezerwowałem salę na ten dzień.  Przez przypadek znaleźliśmy mężczyznę (właściciela knajpy w Łasku), który bardzo ładnie gra na fortepianie. Nikt o tym nie wiedział. On grał sam dla siebie. Był to wielki szok dla ludzi. Ten pan stał się objawieniem naszej gali. Od tego czasu nadal występuje w naszym mieście. Zorganizowaliśmy niezapomnianą uroczystość i przy okazji udało się nam kogoś wypromować, pokazać że w naszym mieście jest ktoś fajny.

Mateusz: Pamiętasz swoja pierwszą inicjatywę? Co robiłeś?
Michał: Przed wstąpieniem do Młodzieżowej Rady Miasta podejmowałem własne akcje. Nie wiedziałem, czy wszyscy chcą się angażować, więc sam wyszedłem z inicjatywą i zorganizowałem tuż przed zimą „Tydzień zwierzaków”. Niemalże w każdej szkole w Łasku została zorganizowana zbiórka - karmy dla psów, kotów. Uzbieraliśmy masę różnych rzeczy. Powstał z tego ciekawy materiał telewizyjny. Cały tydzień nagrywała lokalna telewizja. Relacje ukazały się także w gazecie. To było moje pierwsze, duże samodzielne działanie

Mateusz:  Jak z perspektywy pierwszego działania patrzysz na kolejne? Po zrealizowaniu pierwszego projektu chciałem robić więcej. Potem był kolejny projekt i następny... U Ciebie było podobnie?
Michał: Tak. Na początku były małe akcje, ale to wszystko zależy od osób, które są w grupie. Zawsze w zespole znajdą się ludzie, którzy wcześniej się nie znali. Na początku muszą się poznać, zintegrować. To trochę długi proces. Potem, gdy jest już grupa nieformalna, a osoby się znają i przyjaźnią, projekty realizuje się bardzo szybko. Jakby jeden przez drugi, jeden kończyliśmy, a drugi już się zaczynał.

Mateusz: Wolisz działać samemu czy w zespole? Jak lepiej realizuje się działania?
Michał: W pojedynkę nie da się wszystkiego zrobić, nie da się planować i stanąć obok. Grupa jest potrzebna, ale najczęściej planując coś, robię to sam. Ustalam szczegóły, opisuję projekt. Dopiero później rzucam go na forum - razem dyskutujemy, czy zaproponowane działanie ma sens? Potem ewentualne zmiany lub w ogóle formuła projektu się zmienia. Być może ktoś ma lepszy pomysł. Wychodzę z założenia, że „chodźcie usiądziemy i coś wymyślimy”, nie jest dobrą metodą. Musi przyjść ktoś z inicjatywą i dopiero na gotowym materiale, który przyniesie, można pracować.

Mateusz: Jakie projekty realizowaliście?
Michał: To były projekty małe i duże. Ponieważ jesteśmy grupą nieformalną, mamy kłopoty z pozyskaniem pieniędzy. Niektórym zespołom pomagają stowarzyszenia, np. przy rozliczeniu. To ułatwia pracę. U nas większość osób ma 16-18 lat. Z księgowością „stoimy na bakier” i na mnie w tej sytuacji spadłoby całe rozliczenie. Stowarzyszenie użycza nam konta, ale to jak napiszemy raport finansowy zależało od nas. Oni nie ponosili żadnej odpowiedzialności. Dofinansowań nie było dużo - dwa od fundacji oraz od urzędu miasta. Ogólnie zrealizowaliśmy ponad 20 projektów. Trudno jest mi je teraz wszystkie wymienić, ale niektóre projekty składały się w jeden, chociaż były różne. Myśleliśmy nad czymś, a potem pojawiało się coś nowego. Była to kontynuacja, ale już osobny projekt. I tak współpracowaliśmy.

Mateusz: Na czym w Twoim przypadku polegało partnerstwo? Jakimi zasadami kierowaliście się przy współpracy z innymi osobami, grupami, organizacjami?
Michał: Jako grupa nieformalna nie robiliśmy niczego sami. Zawsze był dom kultury, jakieś stowarzyszenie, fundacja, urząd miasta itd., ale udało nam się zrobić dużo rzeczy. Z najfajniejszych wspominam współpracę z europosłem Jackiem Saryuszem-Wolskim. Prowadziliśmy spotkania na temat Unii Europejskiej, a następnie sześć najlepszych osób wyjechało na 3 dni do Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i na zwiedzanie Brukseli. Gościliśmy w Łasku studentów niemieckich. Wizytę zorganizowała fundacja. Mieliśmy okazję spotkać się, porozmawiać, a także obejrzeć film, który sami nakręcili. To opowieść o zakazanej miłości w czasach wojny - Polak zakochał się w Niemce, potem zginął.  Jako pierwsi zaczęliśmy sprzątać cmentarz żydowski, wcześniej nikt tego nie robił. Odkopaliśmy kilka nagrobków, które przykryła warstwa ziemi. Zorganizowaliśmy pierwszą debatę miejską z władzami miasta. Do tego czasu nie było takich spotkań w Łasku. Zrobiliśmy protest przeciwko budowie pomnika. O siódmej rano budziły mnie telefony. Okazało się, że w gazecie ukazał się artykuł o proteście, a nikt nie wiedział, o co chodzi. My protestowaliśmy, bo nie zgadzaliśmy się z procedurą wyboru. Byliśmy głośni. Udało nam się przekonać radnych na budowę Orlika. Brakowało ok. 200 tys. złotych Mówiliśmy, że później już może nie być takiej szansy. Oprócz tego dużo szkoleń. Szkolenia, szkolenia, szkolenia…

Mateusz: Czy współpraca z władzami lokalnymi, samorządowymi opierała się na przypisywaniu sobie sukcesów? A może oprócz pieniędzy, które przeznaczali na organizację wydarzeń,  pomagali w organizacji imprez?
Michał:  Nie wiem, czy ktoś wie, jak współpracuje się z władzami miasta. Często sami przypisują sobie sukcesy. W dniu, kiedy organizowaliśmy debatę, wpadli na ten sam pomysł, że też tego dnia poprowadzą debatę. Tak naprawdę była to nasza debata, a oni promowali ją jako swoją, ale udało się… teraz częściej robią takie spotkania. Nasze miasto jest jeszcze trochę zamknięte. Teraz zajmuję się polityką młodzieżową, czyli  wszystkimi kwestiami, w rozumieniu Komisji Europejskiej, związanymi z uczestnictwem młodzieży w życiu społecznym Prawie wszyscy pytają, ale „przez jaką partię?” Jestem postrzegany, jako osoba, która nie za bardzo jest tam potrzebna, która zbyt dużo robi. Wychodzą z założenie, że jeśli coś robisz, to rób to dla siebie.

Mateusz: Pomysł na Łaskie Forum Młodzieżowe Aktywni narodził się, kiedy należałeś do Młodzieżowej Rady Miasta czy kiedy działałeś w grupie nieformalnej?
Michał: To był spontaniczny pomysł. Staraliśmy się pozyskać fundusze od urzędu miasta. Uzyskaliśmy wsparcie. Młodzieżowa Rada nie została rozwiązana, więc użyliśmy jej logo. Pokazaliśmy, że jesteśmy, że młodzież podejmuje inicjatywę. Potem ze strony urzędu pojawił się konflikt, chodziło o używanie znaków. Mimo że rada nie funkcjonowała, to formalnie nadal istniała. Wtedy postanowiliśmy, że tak nie może być, że ktoś nam coś zabiera. Musimy mieć jakąś grupę młodzieżową. Dużo czasu. Dwa miesiące wszyscy chodzili i mówili, że „musimy coś zrobić”. Po Młodzieżowej Radzie byłem strasznie zmęczony. Ale w końcu powiedziałem – „dobra, zrobimy spotkanie”. Wszyscy – „1 października musimy się spotkać” i się spotkaliśmy. Forum miało być otwarte, wskazuje, że jest to grupa inkluzywna, że każdy może się wypowiedzieć. Aktywni, bo dużo robimy. To była prosta decyzja. Nie zastanawialiśmy się długo nad tym, jak nasz zespół będzie się nazywać.

Mateusz: Nad wszystkim czuwałeś, pełniłeś rolę lidera grupy, koordynatora działań. Wyznaczyłeś albo wybrałeś następcę, który kontynuuje rozpoczęte działania?
Michał: W naszej grupie pojawiają się różne procesy grupowe, role grupowe. Byłem liderem, ale pojawili się też liderzy opozycji, którzy „zmuszali” mnie, żeby działać jeszcze bardziej, aktywniej, spajać grupę. Motywowali mnie. Przed tym, jak dowiedziałem się, że wyjadę na studia, a wcześniej na wolontariat międzynarodowy (niestety musiałem zostać w Polsce), przygotowałem się podjęcia tej decyzji. Wiedziałem, że muszę zrobić coś, aby wciągnąć nowych ludzi. Pojawił się program Make a Connection. Dostaliśmy dofinansowanie na projekt „Aktywni, razem, lepiej”. W ramach tej inicjatywy rozpoczęliśmy comiesięczne spotkania samorządów szkolnych we wszystkich szkołach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Myślałem, że samorządy będą takim miejscem, gdzie pojawi się mój zastępca, że przejmie grupę. Ale Ewa, która teraz kieruje zespołem, pojawiła się niewiadomo skąd. Bardzo aktywnie działała w samorządzie, na Forum. Rzetelnie wykonywała wszystkie projekty, małe czy duże,  zawsze się z tego wywiązywała. Mówię „Ewa spróbuj”. Właśnie pojawiło się szkolenie Młodzieżowa Akademia Lokalnych Liderów. Brałem udział w pierwszej edycji. „Ewa, to jest bardzo fajne, wyślij swoje zgłoszenie, może się załapiesz”. W drugiej edycji jest kolejna osoba z Łasku. Podczas akademii uczestnicy realizują własne projekty.

Mateusz: Jak aktywnie młodzież uczestniczyła w organizowanych przez Ciebie i Twoją grupę inicjatywach?
Michał: Na początku zaczynaliśmy w 5 osób, potem w fazie megasuperfajnej było nas około 30, następnie 10-15. Część osób, której się to spodobało, została. Teraz jest mi trudno powiedzieć, ile młodych ludzi należy do zespołu, są to członkowie samorządów szkolnych. Spotykają się co miesiąc. Ważne, że chcą to robić. Bardzo fajnie! W fazie megasuperfajnej dużo osób mimo że nie uczestniczyło, to jeśli pojawiła się potrzeba załatwienia jakiejś sprawy, zrobienia czegoś, zawsze ktoś z prawie trzydziestoosobowej grupy się znalazł. Chociaż niektórzy nie uczestniczyli aktywnie w realizacji projektu, to powierzone zadania wykonywali.

Mateusz: Mógłbyś wymienić kilka cech dobrego lidera? Jaki jest dobry lider młodzieżowy?
Michał: Na pewno wytrwałość i cierpliwość… muszą być razem w pakiecie. Kreatywność i wiara w rację swojego działania. Trzeba wierzyć w to, co się robi, że to jest dobre, że to pomaga. Nie da się uogólnić cech dobrego lidera. Byłem kiedyś na warsztacie, gdzie nawet sam prowadzący nie chciał uogólniać cech lidera, bowiem każdy ma swoje dobre strony. Jeden potrzebuje ciszy i spokoju, inny kreatywności i szału. Te cechy przy każdej osobie są inne. Na warsztatach stworzyliśmy właśnie taki obraz lidera, który zawierał wszystkie cechy każdego uczestnika, było ich bardzo dużo.
Internet jest chorobą lidera młodzieżowego. Bez niego nie można dobrze działać, nie wie się o wielu informacjach, szkoleniach, projektach. Jeżeli nikt do Ciebie nie zadzwoni, to nie ma niczego. Ale internet zabiera ludziom społeczną aktywność - wolą zostać w domu, obejrzeć coś na youtubie.

Mateusz: Często, kiedy prowadziłem warsztaty, realizowałem projekt zadawano mi pytanie: „jakie wynagrodzenie otrzymujesz za swoją pracę?, ile zarabiasz?” U Ciebie było podobnie?
Michał: To mi bardzo przeszkadzało. Wiadomo, że dotację przeznaczoną na projekt trzeba wydać. Jeżeli pojawiały się jakieś drobne pieniądze, zaoszczędzone z poprzedniego programu, to kupowałem „coś na zaś”, co będzie potrzebne, co przyda się w przyszłości. Pracowałem społecznie, zawsze byłem wolontariuszem. Moja babcia mówiła, „po co pracujesz społecznie?”. Ale to ma swoje pozamaterialne korzyści, które gdzieś się pojawiają. Nie musimy przyjmować pieniędzy czy pensji, ale i tak czerpiemy radość z tego, co robimy. W ten sposób możemy poznać ludzi, którzy mogą nam pomóc.

Mateusz: Co zyskałeś dzięki projektom, które realizowałeś? Jakie korzyści przyniosły Tobie podejmowane działania?
Michał: Myślę, że jest to obycie w  świecie. Teraz, w wieku 19 lata jestem sobie w stanie poradzić z większością spraw urzędowych, które mnie spotykają Zdobyłem duże doświadczenie. Jeżeli ktoś w CV pisze - praca sezonowa przy zbiorze wiśni, to ja mogę się pochwalić czymś więcej. Ponadto bardzo dużo znajomych. Projekty, w których teraz biorę udział są organizowane przez moich przyjaciół. Jeszcze kontakt z ludźmi z organizacji pozarządowych. To jest bardzo ważne.

Mateusz: Teraz działasz w ramach programu „Młodzież w działaniu”. Czym się zajmujesz? Co robisz?
Michał: „Młodzież w działaniu” to atrakcyjny program, dużo oferuje. Jeżeli jedziesz na jedno szkolenie, to potem masz różnorodność wyboru. Szkolenia nie są takie same. Nawet jeśli warsztat dotyczy tej samej tematyki, to trenerzy Narodowej Agencji tak przygotują spotkanie, żeby nie powtarzać tego samego. W Malborku miałem okazję współpracować z dwiema trenerkami Wspólnie z kolegą z Jeleniej Góry prowadziłem drugą połowę szkolenia. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Ciekawe jest poznać to od strony kuchni, nie jako uczestnik ale jako prowadzący. Kiedy się siedzi i mówi, a na szkoleniu jest Mariolka, - „stara wyjadaczka”, proponujemy grę integracyjną. Ale Mariolka to zna i wtedy patrzy się indywidualnie na każdą z osób, która jest na szkoleniu, żeby tak dobrać program, aby nic się nie powtarzało i żeby nikt nie był znudzony. To jest chyba najlepsze, że jest różnorodność i niepowtarzalność szkoleń.

Mateusz: Jak oceniasz swoje pierwsze szkolenie, które współprowadziłeś? Jakie odniosłeś wrażenia?
Michał: Trenerki, kiedy wyjeżdżały z Malborka, współczuły nam strasznie. A ja z Pawłem zostaliśmy sami na kolejne 4 dni szkolenia. Grupa była bardzo zróżnicowana - Litwini i Malborczanie. Oprócz tego w warsztacie uczestniczyli ludzie z całej Polski. Temat był bardzo trudny „Demokracja w informacji, partnerstwie i jednostce”. Zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Na zakończenie uczestnicy dobrze ocenili naszą pracę. Dostałem 4 z ewaluacji.
Myślę, że lepiej odpowiada mi rola organizatora niż prowadzącego, bo nawet w projekcie „Aktywni, razem lepiej”, byłem osobą, która słuchała, coś przynosiła i dbała, aby wszystko szło zgodnie z planem. A tutaj musiałem dostosować się do kogoś i czasami źle się z tym czułem, bo nie wszystko szło po naszej myśli. Pojawiło się sporo problemów, w szczególności z hotelem, za które my nie byliśmy odpowiedzialni. Od razu psuły nam warsztat. W środku dnia przenosiliśmy się do domu kultury, bo hotel powiedział, że jest za głośno. To dezorganizuje pracę. W nocy ustalamy program, wszystko jest przygotowane i nagle ktoś mówi, „wy tutaj nie możecie być”. Potem idziemy do innej sali, ale okazuje się, że jest tam straszne echo uniemożliwiające pracę. Pół grupy zostało na dworze, gdzie w ogóle nie można się skupić, a pół pracowało w tym echu, które odbijało się o każdą ścianę i nic nie słyszeliśmy. Warunki bardzo trudne.

Mateusz: Czy Twoi rodzice nie zniechęcali Cię do działania, mówili przestać, po co, to robisz? A może stawali za Tobą murem, popierali pomysły?
Michał: Dla moich rodziców fakt, że w moim pokoju znajdują się cztery banery, rolapy, plakaty, drukarka drukująca przez całą noc ankiety, ale również to, że ktoś wpadnie do mieszkania, aby cos zabrać, był już tak normalny, nie przejmowali się niczym. Mówiłem, że ktoś przyjdzie, moja mama – „tak, tak dobrze”. Rodzicie nie robili nigdy problemu, nawet pomagali. Kiedy realizowaliśmy w Łasku projekt „Masz głos, masz wybór”, było strasznie dużo jeżdżenia, ogłaszania. Moi rodzice mieli awaryjnego „malucha”, gdyby wszystkie samochody się popsuły. Powiedzieli, żebyśmy wzięli auto i zrobili z nim, co chcemy. Okleiliśmy „malucha” kolorowymi papierami, informacjami i jeździliśmy  po mieście, zachęcając mieszkańców do udziału w debacie publicznej. Dla moich rodziców było normalne, że samochód jest cały w plakatach. Nie robiło to już na nich wrażenia.
Jeżdżę na różne spotkania i szkolenia. Przed matura wyjechałem na miesiąc. Rodzicie nie sprzeciwili się. Powiedzieli, że to jest moja sprawa, że jeśli chcę, to mogę jechać. Choć były momenty, kiedy pytano: „dlaczego się  nie uczysz?” Moja decyzja  - biorę wszystko na siebie. Był taki okres, że zaznaczałem dni w  kalendarzu, kiedy będę w domu, aby mama ugotowała obiad. Często z dnia na dzień mówiłem, że gdzieś jadę. Pamiętam jechałem na szkolenie do Portugalii. Kiedyś wspomniałem rodzicom, że wyjeżdżam, ale oni nie uwierzyli. Nagle pakuje się, a mama z tatą – „co ty robisz?”. Ja – „jutro lecę”. Zaskoczeni. Spotykam się z tym, że ludzie nie wierzą w wielkie możliwości za niewielki wkład. Można się naprawdę dużo nauczyć, nic za to nie płacąc. Jeżeli ktoś wybiera sobie szkołę językową i płaci tysiąc złotych miesięcznie, to bardzo fajnie. Niech tam chodzi, ale i tak większość zapomni po kursie, bo nie będzie miał możliwości używania tego języka chociażby w czasie wyjazdu. A tutaj jedziesz na szkolenie międzynarodowe, poznajesz ludzi z większości krajów europejskich. Ktoś to opłaca, ufając Tobie, że wykorzystasz szkolenie w działalności na rzez swojego regionu, środowiska lokalnego. A poza tym masz okazję poznać język, nie tylko angielski, wymienić się kulturami, podyskutować na tematy nurtujące Europejczyków. Jest to ciekawa perspektywa. Mówiono mi, „tak często gdzieś jeździsz, załatw mi wyjazd”. Odsyłałem takie osoby na stronę internetową, na której jest formularz zgłoszeniowy. Trzeba go wypełnić – opisać to, co robisz, co będziesz robił z tym, czego się nauczysz. Otwierali formularz z trzema rubrykami i według nich był zbyt trudny. Rezygnowali. Jeżeli ktoś rezygnuje na etapie formularza, to nie ma sensu wysyłać go na szkolenie. Jak już ktoś się dostał na szkolenie, to rodzice uczestników dzwonili do mnie i pytali, „czy to jest bezpłatne? tam można jechać? to nie jest jakaś sekta?” Często rodzice nie wiedzą, że można uczyć się pozaformalnie rzeczy przydatnych. Ktoś oferuje coś dla nas, jest to otwarte, do wykorzystania. To jest najczęstszy problem ludzi młodych, że rodzice blokują działanie.

Mateusz: Widzisz sens podejmowania działań skierowanych do społeczności lokalnych?
Michał: Mam pod Łaskiem zaprzyjaźnioną wieś, która nazywa się Teodory. Mieszkała tam bardzo bierna społeczność. Jedynym ośrodkiem, w którym można coś zorganizować jest szkoła podstawowa. W szkole uczyło się 55 dzieci, strasznie mało… Gmina wpadła na pomysł, że skoro tego budynku nie opłaca się utrzymywać, to placówka zostanie zamknięta, a  dzieci przeniosą do większej szkoły. Społeczność wsi się zbuntowała. My też im pomagaliśmy. Pisaliśmy różne pisma do sądów administracyjnych. I w ostatnim dniu, w którym miała zostać uchwalona uchwała o likwidacji szkoły, przyszła decyzja z sądu administracyjnego, że uchwała nie jest zgodna z prawem, że nie można zlikwidować tej placówki. Sytuacja zmotywowała ludzi do tego, żeby zacząć ratować tę szkołę,  żeby nie stała pusta. Napisali już kilka projektów z PO KL, zorganizowali festyny rodzinne, uruchomili darmowe przedszkole, do którego przyjeżdżają nawet ludzi z Łasku, aby właśnie tam uczyły się ich dzieci. Przedszkole zostało wyremontowane, darmowe obiady, język angielski. Podziwiam ich, że zintegrowali się w sprawie szkoły i nadal działają.

Mateusz: Jakie masz plany na przyszłość? Czy nadal chcesz zajmować się polityką młodzieżową, pracować w NGOsach? A może myślisz o założeniu własnej organizacji?
Michał: Moja mama zawsze mówiła, że „trzymam dużo srok za ogon” i nie wiadomo, z którą dobrze, a z którą nie. Fundacji lub stowarzyszenia nie chciałbym zakładać, bo wiem, że w Warszawie jest tego mnóstwo i nie potrzeba jeszcze jednej organizacji. Możliwe, że takie stowarzyszenie założyłbym w Łasku. Musiałbym tam być i pracować w nim, a nie przez telefon koordynować działania i  nie być z nim na co dzień. Kiedy mieszkałem w Łasku i miałem swoją grupę, to mówiono, że mój pokój wygląda jak biuro. Samo ustawienie mebli już na to wskazywało - biurko stało bokiem, komputer. Jak ktoś do mnie przychodził, to mógł czuć się jak petent, przychodzący na rozmowę. Chciałbym taką atmosferę - idę do pracy i wtedy wiem, że tworzę własne stowarzyszenie i mam swoich ludzi, a nie tak, że jestem w Warszawie, a stowarzyszenie jest w Łasku i się „rozpływa”. 

Mateusz: Myślisz, że po zakończeniu studiów, zostaniesz w Warszawie na stałe?
Michał: Nie mam pojęcia. Zawsze w pamięci jest Łask. W tegorocznych wyborach samorządowych startuję na radnego. Zobaczymy, czy się dostanę. Właśnie tam chciałbym coś zmieniać, coś zrobić. W stolicy otwierają się nowe perspektywy… Od czerwca planuję zacząć pracę nad tworzeniem młodzieżowych rad dzielnic Warszawy. Oprócz tego w firmie, w której pracuję będę próbował organizować szkolenia dla nowych pracowników. Na pewno coś się jeszcze wydarzy. Na dzisiaj te dwie rzeczy stoją na pierwszym planie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie…

 

Mateusz: Dziękuję za rozmowę! Życzę siły do podejmowania nowych wyzwań!

wywiad przeprowadził: Mateusz Konieczny

Materiał wytworzony w ramach projektu zrealizowanego w programie Akademia Orange.